-
Dominika
Pszczółkowska
Byliśmy
za grzeczni
-
DOMINIKA
PSZCZÓŁKOWSKA: Jak wyglądała kampania przed referendum w małych miastach
i na wsi?
RÓŻA
THUN, SZEFOWA POLSKIEJ FUNDACJI IM. ROBERTA SCHUMANA (PROWADZIŁA KAMPANIĘ
NA "TAK"): Na prowincji najważniejsze jest to, co się dzieje w telewizji.
Tam nie ma billboardów, prasa lokalna raczej się Unią nie interesowała,
dużo więcej pisała o niej prasa centralna. Dużą rolę odegrały szkoły, wiele
zależało od tego, co mówił ksiądz, burmistrz, miejscowe osoby publicznego
zaufania. Tam, gdzie samorządy były aktywne, w ostatnich tygodniach organizowano
dużo spotkań, dyskusji. Wiele zależało od miejscowej specyfiki - w Hajnówce
podczas dyskusji interesowano się kwestią ekologu, w Starachowicach, gdzie
jest ogromne bezrobocie, przede wszystkim tym, czy Unia przyniesie pracę.
Jeżdżąc po kraju, miałam jednak wrażenie, że wejście do UE odbierane jest
jako sprawa polityczna, sprawa elit.
-
W telewizji o Unii mówili głównie politycy.
-
Kampania od początku powinna była być prowadzona jako pozarządowa, ale
nasze organizacje pozarządowe są na to za słabe. Trzeba ją było odpolitycznić.
To stało się w za małym stopniu. Dominuje u nas wzajemna nieufność, chęć
podkreślania swojej osobności, a nie wspólnoty. Niektórzy reklamując Unię,
reklamowali przede wszystkim siebie, np. senator Robert Smoktunowicz, który
na plakatach umieszczał głównie swoją twarz. Nie przebił się żaden wspólny
symbol obozu pro-unijnego. Dopiero pod koniec bardziej widoczny stał się
symbol "Tak w referendum". Dominowały plakaty po prostu przekonujące do
"tak". Nasz błąd polegał też na tym, że naprzeciw eurosceptyków sypiących
cyframi z księżyca, np. że leki zdrożeją o sto procent, sadzaliśmy poprawnych
politycznie polityków. Oni nie potrafili powiedzieć: "Pan jest kłamczuch
i demagog!". Byliśmy za grzeczni.
-
Co w takim razie przyczyniło się do ostatecznego "tak"?
-
Bardzo ważne były słowa Papieża, a potem list pasterski w sprawie Unii.
Od czasu jego wypowiedzi na spotkaniach nie dochodziło już do tak ostrych
ataków przeciwników UE. Starsi ludzie, którzy wcześniej rozmawiali z nami
w kuluarach, ośmielili się mówić otwarcie: "Przestańcie, robimy to dla
naszych dzieci". Być może jeszcze ważniejsze, szczególnie na terenach przygranicznych,
okazało się jednak to, że nasi sąsiedzi Litwini i Słowacy opowiedzieli
się za wejściem do UE. Do świadomości ludzi doszło, że wszyscy mówią "tak",
a my zostaniemy sami. Mieszkańcy przygranicznych terenów zdali sobie sprawę,
że mogą zostać poza granicami Schengen, gdy tymczasem w jego granicach
będzie np. Litwa. Wiele dobrego zrobiły też liczne akcje prowadzone w szkołach,
m.in. "Szkoła z klasą" "Gazety Wyborczej", kluby europejskie, konkursy
wiedzy o Unii. Ten szum przenosił się ze szkół do domów. Wiele osób zainteresowały
też publiczne wypowiedzi i uczestnictwo w kampanii aktorów, sportowców,
wszystkich znanych ludzi, byle nie polityków.